wtorek, 27 maja 2014

Corrallium, broszka

Bardzo lubię koral, bo to niby taki kamień (proszę mnie nie linczować za to bluźniercze porównanie) a jednak coś żywego, w każdym razie kiedyś brylowało w morzu. Trzeba przyznać, że takie organiczne skamieniałości mają w sobie coś intrygującego, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jakąś moc, niczym amulet. Koral, zwłaszcza ten czerwony, to też jedna z najstarszych ozdób, jakie przywdziewały kobiety by przyciągnąć pożądliwe męskie spojrzenia lub poszerzyć krąg absztyfikantów albo wywołać atak histerycznej zazdrości u koleżanek, a najczęściej wszystko na raz :) Sznur korali nie tylko przydawał dziewczynie uroku, ale był wyznacznikiem zamożności, nic więc dziwnego, że u jednych rozpalało się uczucie dla panny a u innych do korali:) 
Koralowce występują w kilku barwach, które po wypolerowaniu przybierają na intensywności. Ja upolowałam przepiękną krwiście czerwoną pastylkę i gdy na nią patrzę nie dziwię się ani trochę, że każda dziewoja na wydaniu marzyła o kawałku rafy:))



Mój kawałek rafy trafił do broszki, myślę, że będzie przyciągał spojrzenia nie mniej od całego sznura, zwłaszcza gdy się ją przypnie w jakieś strategiczne miejsce :)


Tę odrobinę nieregularną pastylkę obszyłam koralikami Toho Treasure 12o, Round 11o i 15o oraz Hex 8o w kolorze Matallic Iris Brown oraz piętnastkami w kolorze Bronze. Dodałam też kilka czerwonych akcentów w postaci kryształków Fire Polish w kolorach Opal Red i Siam Ruby.


Tył broszki podszyłam czarną zamszowa skórą naturalną. Niestety podczas pracy skórka pobrudziła mi palce, dlatego obawiam się, że białe bluzki sporo ryzykują, ale ciemna odzież będzie bezpieczna :)



Broszka jest maleńka, ma zaledwie 3,9 cm na 3,4 cm.


Broszka ogromnie mi się podoba i z żalem będę się z nią rozstawać, ale jeśli komuś przypadnie do gustu, nie będę stawała na drodze tej miłości :)

A na koniec chciałam się bezwstydnie pochwalić naręczem tulipanów od mojego męża. Nie często bowiem zdarza się by mężczyzna bez potrzeby stawania w konkury o serce niewiasty obsypywał ją obficie kwieciem, nawet jeśli to jej imieniny:P Jakoś tak poczułam się w obowiązku upublicznić ten fakt i podziękować pięknie mojemu ślubnemu. Mua :*


Pozdrawiam ciepło!


sobota, 24 maja 2014

Miracolo & Bluefairy, wymianka

Do blogowych wymianek mam ambiwalentny stosunek. Z jednej strony uważam, że to fantastyczny pomysł pomimo iż raz trafiłam na osobę, na przesyłkę od której czekam już ósmy miesiąc, z drugiej strony przeraża mnie wizja niedomykającej się już szkatułki :) Zawsze zadaję sobie przy takiej okazji pytanie, po co mi kolejna bransoletka i jeszcze jeden wisiorek, ale gdy Kasia zaproponowała mi wymienienie się biżuterią, nie wahałam się ani chwili. Bo po pierwsze i aż dziwne, potrzebowałam wisiorka, po drugie wręcz oczywiste - uwielbiam prace blogowej Cateriny :)

Rzecz się działa jeszcze przed Świętami (sporo czasu temu), Kasi zamarzyła się moja broszka a mi jej wisiorek. Ona wybrała sobie coś z gotowych biżutków, ja zaś poprosiłam o coś nowego, specjalnie dla mnie:) Obie otrzymałyśmy przesyłki w tym samym dniu, tuż przed Zajączkiem! Poczułam się uradowana jak małe dziecko, zwłaszcza, że obok przecudnej urody wisiorka leżała sobie tabliczka czekolady :) Słodycze spałaszował mój czekoladolubny mąż, a ja w tym czasie wlepiałam oczy w ten oto bajeczny wisior:


To niesamowite uczucie, mieć coś zrobionego nie przez siebie, zwłaszcza gdy ów łup jest tak precyzyjnie wykonany.


Mimo najszczerszych chęci nie udało mi się oddać pełni jego urody.


Kasiu raz jeszcze ogromnie Ci dziękuję za taki skarb (a mąż za czekoladę:)). Do Kasi pojechała  paczuszka z tą broszką:


Do brosi dołączyłam kilka drobiazgów, ale tak się spieszyłam z wysyłką, że zapomniałam pstryknąć fotkę;)) Jeśli Kasia zdecyduje się na pochwalenie naszą wymianką to z pewnością nacieszycie oczy większą ilością pięknych zdjęć ;)

A teraz informacja dla chętnych na podobne zabawy ze mną. Biżuterii mam już wystarczająco dużo by co dzień stroić się inaczej, ale nie mam w co jej chować. Jeśli ktoś z Was robi pudełka, nie za duże, nie za małe by pomieścić moje skarby i jest w stanie sprostać moim wybrednym gustom ;) a jednocześnie zadowoli go wynagrodzenie w postaci zrobionej przeze mnie biżuterii, to zapraszam do kontaktu mailowego.

Pozdrawiam ciepło :)

niedziela, 18 maja 2014

City Lights, bransoletka

W ramach wakacji od haftu koralikowego, sięgnęłam po zaniedbany peyote. Bardzo lubię biżuterię wykonaną tym ściegiem, jednak tym razem postanowiłam odrobinę go podrasować. Zamiast zwykłego peyote, wybrałam wersję na dwa koraliki (tzw. double peyote lub two drop peyote). Nie zdecydowałam się na żaden wymyślny wzór lecz na przypadkową sekwencję z wszystkimi posiadanymi przeze mnie odcieniami złota i srebra. Mój mąż twierdzi, że wyszła mi wiadomość zapisana kodem binarnym, mnie jednak wydaje się, że niczego oprócz koralikowego bla bla bla, nie da się z tego wyczytać;) Poza tym mi kojarzy się bardziej z wieżowcem nocą:)


Bransoletka bardzo miękko układa się na nadgarstku.


Zamiast zwykłego toggle, wbudowałam je w bransoletkę, po zapięciu stapia się z całością.


Ten typ wykończenia wyjaśnił mi filmik od Beadaholique --> KLIK Zmieniłam je tylko "podwijając" jedną z krawędzi bransoletki tak, by utworzyła taki sam kształt jak listwa od zapięcia.


Do wykonania tej bransoletki użyłam koralików Toho 11o w kolorach Opaque Jet, Nickiel, BronzePermanent Finish - Galvanized Starlight, Permanent Finish - Galvanized Yellow Gold i Permanent Finish - Galvanized Aluminium.
Jej wymiary to 19,3 cm na 3,2 cm.


Kilka dni później zrobiłam swoje pierwsze trójkąty, okazało się, że całkiem zgrabnie pasują do bransoletki:) Nie posiłkowałam się żadnym tutorialem, dlatego nie podam źródła inspiracji. Okazuje się, że znając peyote i posiadając odrobinę wyobraźni przestrzennej da się je zrobić bez trudu i podpowiedzi.


Do ich wykonania użyłam koralików Toho 11o w kolorach Opaque Jet, Nickiel, Bronze i Permanent Finish - Galvanized Yellow Gold. Bigiel w kolorze złota. Każda z krawędzi trójkąta ma 4,4 cm. Wysokość kolczyka raz z biglem to 5,3 cm.


Cały komplecik prezentuje się tak:


Bardzo dziękuję za odwiedziny i wszystkie komentarze, które sprawiają mi ogromną radość, witam również nowych obserwatorów.

Pozdrawiam ciepło:)

niedziela, 11 maja 2014

Rosie, naszyjnik

Jak nie trudno zauważyć wertując mój blog, duże formy to coś, za co rzadko się zabieram. Trochę w tym zachowawczości i odrobina strachu przed tym co nieznane, pomieszane z wielką niechęcią do marnotrawstwa. Nie lubię zużywać tak dużej ilości koralików w jednej pracy, jeśli mogę z nich zrobić kilka mniejszych :) I tym sposobem nigdy nie wykonałam naszyjnika z prawdziwego zdarzenia, chociaż podziwiam je u innych rękodzielniczek. Nadszedł więc czas na przełamanie własnej słabości i uszycie swojej pierwszej kolii. Z premedytacją wybrałam te półfabrykaty, których w razie porażki, nie byłoby mi żal :) Traktuję tę pracę jako wprawkę, jestem świadoma wielu błędów i kilku niedociągnięć warsztatowych, ale mimo to, mam do niej bardzo emocjonalny stosunek - w końcu to moje pierwsze tak dorodne "dziecko".
Przedstawiam wam Rosie.



Jak nazwa wskazuje, sporo w niej różu, ten zaś z racji mojego średniego zachwytu nad nim, obficie uzupełniłam szarością hematytu.


Ten spory, bo niemal 3 centymetrowy kaboszon to zwykłe barwione szkło, ale niesamowicie opalizujące w słońcu na fioletowo. Bezskutecznie próbowałam uchwycić ten efekt aparatem.


Tym razem całość haftowałam nicią Superlon (zużyłam niemal 50 m) w kolorze ciemnofioletowym, który odrobinę podkreśla refleksy w kaboszonie. Kompozycję uzupełniają małe jednocentymetrowe kaboszoniki od Apandany. Mają ciekawy mlecznoszary kolor i maleńkie inkrustacje, które pięknie tańczą w słońcu.


Wybrałam zapięcie typu toggle z małą różyczką, która chyba czuje się tu na swoim miejscu:)


Niestety nie posiadam zbyt precyzyjnej wagi, ale tak na oko, kolia waży z 200 gram ;) Pochłonęła całkiem sporo szkła, w większości Toho Metallic Hematite w kilku rozmiarach i kształtach. 
Inne użyte kolory to: Metallic Amethyst Gun, Metallic Iris - Purple, Matte Color Gray, Takumi Silver-Lined Dragonfruit, Gold Lustered Raspberry, Inside Color Grey Magenta Lined, Trans Lustered Rose Mauve Lined oraz kryształki Fire Polish 3 mm w kolorach Fuchsia i Hematite. Wykorzystałam również mlecznoróżowe szklane krople z czeskiej manufaktury.


Tył podszyłam ekoskórką w kolorze fioletowym. Skórka ma fajne wytłaczania, niestety okazała się być nie najlepszej jakości, dlatego odważyłam się na pokazanie jedynie fragmentu tyłu. Perfidnie się rozwarstwiła robiąc straszne "budy", niestety stało się to po skończeniu pracy i poprawki byłyby czystym masochizmem. Naszyjnik nie jest przeznaczony do sprzedaży, a ów defekt nie przeszkadza w noszeniu więc nie przejmuję się tym zanadto:)


Na moim pokazowym manekinie prezentuje się jak wyżej, na żywym człowieku, a w szczególności kobiecie, przylega nieco bliżej szyi :) Nie uciska, jest raczej jak kołnierzyk. Wewnętrzny obwód to 41,5 cm, zatem na statystyczną męską szyję się nie nada:)


Wszystkim, którzy dotrwali do końca dziękuję za cierpliwość i proszę o wyrozumiałość:) w końcu to moja pierwsza kolia, przy następnej będę bardziej zwięzła:) 

Zapomniałabym wspomnieć, że większość materiałów została zakupiona w BeadBeauty z nagrody od Kreatywnego Kufra.

Bardzo Wam dziękuję, że do mnie zaglądacie i komentujecie co jest dla mnie szczególnie miłe, witam również nowych obserwatorów, mam nadzieję, że zostaniecie tu na dłużej:)

Pozdrawiam wszystkich ciepło:)


poniedziałek, 5 maja 2014

Green Power.

Ten sznur na pierwszy rzut oka wygląda niepozornie, ale ma wiele ukrytych mocy. Gdy tak sobie niewinnie leży, trudno mu wyindywidualizować się z rozentuzjazmowanego tłumu, lecz gdy tylko włączyć odrobinę wyobraźni, zamienia się w nietuzinkowy element biżuteryjny. Specjalnie nie przypisuję mu oczywistej wręcz funkcji naszyjnika, bo można go nosić jako bransoletkę, krótką kolię, a nawet pasek. Kolor też może wprowadzić was w błąd, bowiem w słońcu koraliki mienią się niczym las tropikalny po deszczu. Jest elastyczny jak liana i bardzo mięciutki, z premedytacją szydełkowałam go luźno by nadać mu jeszcze więcej plastyczności i odrobiny surowości. Oczywiście mój aparat nie docenił jego urody, dlatego musicie uwierzyć mi na słowo, że to wcale nie jest zwykły naszyjnik :)



Wykonałam go metodą szydełkowo koralikową z 6 koralików w rzędzie, a użyłam do tego Toho 11o w różnych odcieniach zieleni gdzieniegdzie przeplatając srebrnymi galvanikami. Końcówki i zapięcie w kolorze miedzi.


Sznur nie jest klasycznym lariatem bo ma zaledwie 91 cm, co raczej czyni go naszyjnikiem typu "opera", zaś po złożeniu na dwoje - "princeską". O długościach naszyjników można poczytać tu --> KLIK.


Najbardziej przypadło mi do gustu wiązanie na nim przeróżnych supełków, co nie tylko pozwala na dowolną manipulację długością, ale dodaje mu zadziornego charakteru. Jak wiązać tego typu sznur można podejrzeć TU.


To co najbardziej mi odpowiada w tej konkretnej acz nietypowej długości, to możliwość noszenia jako bransoletka po pięciokrotnym zamotaniu. Zapewne innym wystarczy czterokrotne owinięcie wokół nadgarstka.

Mój aparat ostatnimi czasy robi mi brzydkie psikusy, dlatego pomimo iż mam mnóstwo nowej biżuterii, to nie mogę jej pokazać. Poziom frustracji sięga już u mnie zenitu, czekam na dzień, w którym mu się poprawi humor, bo od czasu do czasu coś tam daje się z niego wycisnąć. Zakupu nowej camery oscury mój budżet nie zakłada, dlatego rzućcie jakiś wirtualny czar:)

Pozdrawiam ciepło:)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...